Rozdział dedykuję mojej kochanej Paulinie dzięki, której wstawiam dzisiaj rozdział <3
Kc debilu XDD ♥
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
//You were my dream, my world.\\
~*Nattyy*~
*następnego dnia*
Obudziłam się wcześnie, około piątej nad ranem. Poczułam czyjąś rękę na brzuchu. Obróciłam się i zobaczyłam, że Leo leży obok mnie.
- Tak słodko wygląda jak śpi. - pomyślałam i uśmiechnęłam się pod nosem, ale przypomniałam sobie o Jasmine i uśmiech zniknął z mojej twarzy. Jestem ciekawa dlaczego ona wtedy uciekła. Może gdyby tego nie zrobiła była by dziś z nami... Eh.
Delikatnie wyślizgnęłam się z objęć bruneta i skierowałam się w stronę łazienki. Wzięłam szybki prysznic i umyłam zęby.
Później uczesałam się
i wybrałam zestaw.
Po porannej toalecie, chciałam zrobić nam śniadanie. Zeszłam więc po cichu do kuchni i zaczęłam robić naleśniki. Kiedy skończyłam, było 10 minut po 7. Przykryłam danie talerzem, żeby nie wystygło i udałam się do salonu. Włączyłam telewizor, ale zapomniałam, że Leo puścił tam na full'a
John Legend - All of Me. Zaczęła lecieć muzyka. Wystraszona podbiegłam do telewizora i go wyłączyłam. Byłam pewna, że obudziłam chłopców, ale myliłam się... Weszłam na górę sprawdzić czy śpią i co zastałam? Śpiące królewny, nawet nie drgnęli, spali jak zabici. Zamknęłam po cichu pokój jednego i drugiego i zeszłam na dół zjeść przygotowane przeze mnie śniadanie. Po zjedzeniu posiłku, postanowiłam umyć po sobie naczynia. Podeszłam do zlewu i wrzuciłam tam talerze i kubki. Nagle ktoś przytulił się do moich pleców, odgarnął włosy i pocałował w szyję. Wystraszyłam się i lekko podskoczyłam. Odwróciłam się i zobaczyłam moją śpiącą królewnę.
- Dzień dobry księżniczko. - powiedział Leo i wpił się w moje usta.
- Dzień dobry. - odpowiedziałam i odwzajemniłam pocałunek.
- Oo, widzę, że zrobiłaś śniadanie! - powiedział uradowany brunet wskazując na talerz z naleśnikami.
- No widzisz, muszę dbać o swojego mężczyznę. - powiedziałam chichocząc.
Chłopak, wziął parę naleśników, posmarował je nutellą i zasiadł do stołu. Ja wróciłam do mycia naczyń i tak po około 5 minutach siedziałam razem z Leondre przy stole.
- No to teraz wiem kto będzie kiedyś gotował u nas w domu. - powiedział i napchał sobie buzię dużym kawałkiem naleśnika.
- Pomarzyć zawsze można. - odpowiedziałam i zaczęłam się śmiać.
- Noo, ale nie tylko takie marzenia mam... - ze zdziwieniem uniosłam brew do góry - Może nawet niedługo się spełnią...
Brunet spojrzał na mnie swoją słynną 'miną pedofila', puścił do mnie oczko i zaczął się śmiać.
- Co za zboczeniec... - powiedziałam ściszając ton.
- Ja wiem, że Ty lubisz kiedy ganiam Cię po całym domu, albo łaskoczę, ale na prawdę, mi na Twoim miejscu już by się to znudziło...ale na szczęście nie jestem Tobą. - gdy to powiedział, połknął ostatni kawałek naleśnika, dało mi to więc czas do ucieczki. Skierowałam się w stronę schodów, ale chłopak był szybszy. Złapał mnie od tyłu w talii i oparł podbródek o moje plecy. Próbował mnie ściągnąć na dół, ale jakimś cudem udało mi się uwolnić z jego objęć. Pobiegłam na górę i odwróciłam się. Widok był bezcenny. Zobaczyłam Leo leżącego twarzą do schodów, to chyba przez to, że oparł brodę na moich plecach, haha.
- Oj, biedna Ty moja kaleko, już idę. - powiedziałam głosem zatroskanej babci i o mało się nie popłakałam ze śmiechu. Podeszłam do chłopaka i chciałam go podnieść, ale ten nagle wstał i przerzucił mnie przez ramię.
- No i co teraz? - spytał zwycięsko.
- Leo proszę Cię, puść mnie! Wiesz, że mam lęk wysokości! - zaczęłam piszczeć. Na tych schodach i ramieniu Leondre było na prawdę wysoko. - PROSZĘ!
- Hmmm... Zastanówmy się... NIE! Hahaha.
- Co za świnia. - pomyślałam. Zszedł ze mną po schodach na dół i *znowu* zaczął biegać po domu jak debil. Krzyczałam, piszczałam, biłam i gryzłam, ale nic nie poskutkowało... Nagle zobaczyliśmy schodzącego po schodach Charliego.
- O boże... - chłopak zatrzymał się i pomyślał chyba tak samo jak ja.
- Stary...wyglądasz jak chodząca śmierć... - faktycznie, Leo miał rację. Blondyn wyglądał fatalnie. Potargane włosy, czerwone oczy, wielkie wory pod oczami i był blady jak trup. Brunet puścił mnie, a ja podeszłam do Charliego.
- Boże, Charlie... - przytuliłam się do niego. On schował twarz w moje włosy i pociągnął nosem. Przepłakał chyba całą noc... Ona...ona na prawdę jest dla niego ważna...
- To przeze mnie... To przeze mnie ona leży teraz w szpitalu...- oznajmił blondyn kiedy siedzieliśmy w salonie. Przybliżyłam się do niego i objęłam go ramieniem.
- Nie, Charlie. To nie Twoja wina. Nawet tak nie myśl... - powiedziałam i go przytuliłam. Chłopak drżał... Zaczął cicho szlochać... - Shhh... Będzie dobrze.
Przytulona do blondyna zaczęłam gładzić mu włosy. Po chwili trochę się uspokoił.
- Zjedz śniadanie, ogarnij się lekko i pojedziemy do szpitala...- oznajmiłam.
Chłopak przytaknął głową. Po zjedzeniu przez niego śniadania i wzięciu szybkiego prysznica wszyscy pojechaliśmy do szpitala. Gdy byliśmy już na miejscu blondyn dosłownie wbiegł do tego szpitala. Był załamany całą tą sytuacją, z resztą jak my wszyscy. Skierowaliśmy się w stronę recepcji.
- Dzień dobry, mam pytanie, gdzie leży Jasmine Branson? - spytał zadyszany recepcjonistkę.
- A kim pan jest dla niej?
- Jesteśmy jej przyjaciółmi. - wydukałam.
- Przykro mi, ale nie mog...
- GÓWNO MNIE TO OBCHODZI CO PANI MOŻE, A CZEGO PANI NIE MOŻE. MOJA PRZYJACIÓŁKA LEŻY W STANIE KRYTYCZNYM I NIE WIEM CZY Z TEGO WYJDZIE, A TO WSZYSTKO PRZEZE MNIE. WIĘC JEŚLI NIE CHCE PANI WYLECIEĆ Z PRACY W TRYBIE NATYCHMIASTOWYM NIECH MI PANI POWIE GDZIE ONA LEŻY! - Charlie był nieźle wkurwiony...nigdy go takie nie widziałam. Kobieta zza lady widocznie się przestraszyła bo podała nam numer sali.
- 178...pierwsze piętro...korytarzem w lewo...
- Dziękuję. - rzucił jej sztuczny uśmiech i razem z chłopakiem poszliśmy pod sale Jasmine.
- Stary... Jesteś wielki. - Leo pomimo powagi sytuacji wybuchnął śmiechem.
Dotarliśmy przed salę. Przez szybę zobaczyliśmy nieprzytomną Jasmine. Miała zabandażowaną głowę, gips na lewej ręcę i prawej nodze, 2 szwy na twarzy, jeden na łuku brwiowym, a drugi w okolicach podbródka. Była taka słaba, bezbronna...
~*Charlie*~
Gdy zobaczyłem Jasmine leżącą na łóżku szpitalnym, z zabandażowaną głową, gipsem na ręce i nodze, to nogi ugięły się pode mną, a łzy mimowolnie zaczęły kapać na posadzkę szpitalną..
- KURWA!! - wykrzyczałem i walnąłem pięścią w ścianę. Nie mogłem powstrzymać się od płaczu... To wszystko moja wina...
Powoli osuwałem się na ziemie. Schowałem twarz w kolanach i zacząłem płakać...
- Czemu ona?! Czemu to nie mogłem być ja?... - biłem się z myślami...nie wiedziałem co mam robić...
~*Leo*~
Żal mi było Charlie'go, bo widziałem jak przeżywa... Widać, że zależy mu na tej dziewczynie, chociaż trochę się mu dziwie bo zna ją zaledwie jeden dzień... No, ale serce nie sługa...
Podszedłem do Natty i przytuliłem się do niej.
- Podejść do niego? - spytałem szepcząc.
- Nie. On musi się sam uspokoić... - odpowiedziała. Złapałem jej twarz w dłonie i popatrzyłem głęboko w jej oczy, w te jej cudowne niebieskie oczy. Później powoli przybliżyłem się do niej i lekko musnąłem jej wargi.
- Kocham Cię. - powiedziałem do brunetki i przytuliłem ją mocno.
~*Natty*~
Cholernie szkoda mi Charlie'go. Jest na prawdę wspaniałym chłopakiem. Cudownym, wiernym, zabawnym i uczciwym przyjacielem... Zależy mu na Jasmine, a tu nagle stało się coś takiego. Ale...ale mi się wydaję, że wypadek Jasmine umocni ich więzi...
Kiedy tak siedzieliśmy w ciszy, niespodziewanie do sali Jess weszła jakaś kobieta i młoda dziewczyna, chyba w moim wieku, lub trochę młodsza. Zdziwieni popatrzyliśmy po sobie.
- Kto to jest...? - spytał Leo.
- Nie mam pojęcia... - odpowiedziałam.
Wszyscy troje wstaliśmy i podeszliśmy do szyby. Zobaczyliśmy, że starsza kobieta nachyla się nad Jasmine i zaczyna płakać, a młodsza dziewczyna stoi obok tej kobiety, trzyma ją za rękę i również płaczę.
- To chyba jej matka i siostra... Tak mi się przynajmniej wydaję... - powiedziałam. Chłopcy przytaknęli tylko głowami. Nagle kobieta i jej córka wyszły z sali.
- A wy to kto...? - spytała zdziwiona.
- Yy, jestem...
- To jest Charlie Lenehan, Leondre Devries, - dokończyłam za blondyna i wskazałam ręką na chłopaków - a ja nazywam się Natty Thomson. Jesteśmy przyjaciółmi Jasmine...
- Miło mi, ja nazywam się Anna Branson, jestem mamą Jasmine, a to jest jej siostra... - dziewczyna spojrzała na nas i lekko pisnęła na widok chłopaków. Ehh, kolejna fanka...
- Bella... - przedstawiła się i podała nam rękę. Mało co nie zemdlała, jeju...
- Czy...czy ja mogę do niej wejść? - spytał nieśmiało blondyn.
- Tak, ale tylko na chwilę. - oznajmiła Anna i uśmiechnęła się lekko.
Charlie wydukał tylko jedno "dziękuję" i wszedł do sali gdzie leżała Jasmine.
Pani Branson zadawała nam pytania dotyczące tego całego wypadku. Opowiedzieliśmy jej to co Charlie nam powiedział. Kobieta zaczęła lekko szlochać. Objęłam ją ramieniem, a ona wtuliła się we mnie.
- Przepraszam...ja po prostu nie... Nie wiem co mam robić. Lekarze są dobrej myśli i mówią, że Jasmine walczy... I jeśli się uda, może obudzić się nawet dzisiaj... - powiedziała i odsunęła się ode mnie.
- Nic się nie stało. To naturalne zachowanie. - powiedziałam i uśmiechnęłam się. Popatrzyłam na bruneta. Ten uśmiechnął się do mnie i złapał moją dłoń.
Spojrzałam na Bellę. Zauważyłam, że obserwuję każdy nasz ruch. Gdy zorientowała się, że widzę co robi posłała mi wściekłe spojrzenie. Aha, ktoś tu jest zazdrosny... I chyba mnie nie lubi.
Raczej nie ma charakteru siostry. Niby wydaję się być niewinną dziewczyną, a jest pewnie zimną suką...
- Tak przy okazji Bella, ile masz lat? - spytał Leondre.
- 14. Za 3 miesiące będę miała 15. - odpowiedziała rozpromieniona. Ygh, na serio, działa mi na nerwy...
- Przykro mi z powodu siostry. Ale mam pytanie, jesteś może bambino? - lol, czuję się zazdrosna...
- Tak. Kocham was i wasze piosenki. - była mega podniecona, boże... Nie mam nic do tej laski, ale niech trzyma się zdala od mojego chłopaka...nawet jesli jest siostrą Jasmine i bambino.
- To miło.
- Mam pytanie, możemy się przejść i pogadać? - spytała blondynka.
- Jasne. - WTF?! LEO JA ROZUMIEM, FANKI I W OGÓLE, ALE ONA CHCE MI CIE ODBIC!... Spojrzałam błagalnie na chłopaka, a ten tylko uśmiechnął się lekko, pocałował mnie i poszedł z Bellą na 'spacer'...
- AHA. - pomyślałam - Niech tylko spróbuje coś zrobić to przysięgam, że wydrapie jej oczy...
Minęło 10 minut odkąd Leo razem z Bellą poszli się przejść. Przez ten czas rozmawiałam z Anną, jest na prawdę miła i fajnie się z nią rozmawia.
20 minut i nadal ich nie ma...
25...
30...
- Przepraszam, ja chyba pójdę do łazienki... - oznajmiłam pani Branson.
- Dobrze. - odpowiedziała i uśmiechnęła się lekko. Wstałam i skierowałam się w stronę łazienki.
- Zaczynam się martwić, a jednocześnie jestem wkurwiona na tą małą... Widziałam jak patrzy na Leo... Boję się jednego... Zdrady...
Weszłam do łazienki. Były dwa pomieszczenia, jedno z lustrami, a drugie z kabinami. Odkręciłam kran i przemyłam lekko twarz. Nie miałam dużo makijażu więc nic praktycznie nie zmyłam. Później weszłam do drugiego pomieszczenia. To co zobaczyłam, zamurowało mnie... Zobaczyłam... Leo stojącego naprzeciwko Belli... Byli blisko siebie... Oni...się całowali...
Ze łzami w oczach wybiegłam z łazienki... Usłyszałam jeszcze głos Leo... Krzyczał moje imię... Biegłam dalej, nie miałam zamiaru się zatrzymywać... Z nami koniec...
______________________________________________
No to jestem! Na wstępie chciałam przeprosić, że rozdział jest tak późno i podziękować za prawie 3000 wyświetleń, po prostu WOAH! <33 Jesteście wspaniali! ;-; <3
Co do rozdziału to mi się szczerze średnio podoba. Ale to wy oceńcie. Wiecej o rozdziale nic nie bede pisała, bo nie chce mi się już xD No to do następnego, papa! <3 xx
PAMIĘTAJ! KOMENTUJESZ - MOTYWUJESZ! <3